środa, 22 lutego 2017

Zimowy Kozi Wierch 2291m n.p.m.


      Zima w Tatrach...do tej pory rzecz raczej dla mnie mało znana, gdyż moje "śnieżne" podboje  kończyły się pod Czarnym Stawem Gąsienicowym lub Popradzkim Plesem. Zawsze bowiem bałem się śniegu w tak wysokich górach, oczywiście ze względu na lawiny. Tak czy siak miało to się odrobinę zmienić w najbliższym czasie.

      Bardziej pod wpływem impulsu niż rozumu zdecydowałem, że wybiorę się na Kozi Wierch. A dlaczego ta akurat góra? hmm chyba ośmieliły mnie zdjęcia innych osób i myśl, że skoro oni dali radę to i ja mogę. Zawsze przecież też można zawrócić, gdyby to był cel ponad siły. Gdy tylko pojawiła się myśl zabrałem się do działania. Późnym popołudniem wybrałem się na małe zakupy, gdyż brakowało mi trochę potrzebnego sprzętu. Zakupiłem stuptuty, kijki trekkingowe i czapkę...choć za tym nakryciem głowy specjalnie nie przepadam. Ostatni raz nosiłem ją chyba w gimnazjum :D Raki leżały natomiast w domu od roku i czekały, żeby wykorzystać ich potencjał. Po spakowaniu plecaka, przestudiowaniu trasy i oczywiście sprawdzeniu komunikatu pogodowego i lawinowego (panowała lawinowa 1-jedynka, czyli warunki bardzo dobre) byłem gotowy na wyjazd. Próbowałem jeszcze znaleźć towarzystwo do wędrówki, ale po nieowocnej próbie pozostało mi jechać samemu. 

     Standardowa pobudka 3:00, wklepana trasa w GPS i w drogę. Na parkingu w Palenicy planowałem być 6:30, ale trochę za bardzo zaufałem nawigacji. Pojechałem przez Gliczarów Górny i to był błąd. Nie udało się wyjechać pod górę...auto ślizgało się na lodzie, a ja musiałem jechać 400m tyłem modląc się by nie pociągnęło auta do rowu w zaspy. Do dziś mnie szyja boli od patrzenia przez tylną szybę :D Na szczęście spóźniony, ale w jednym kawałku dotarłem na parking i ruszyłem w kierunku Wodogrzmotów Mickiewicza , by później odbić w prawo na szlak prowadzący do Doliny Pięciu Stawów. 

    Dzień szykował się piękny. Bezchmurne niebo, śnieg na drzewach i co dziwne tylko ja na szlaku. No dobra...ten śnieg nie tylko na drzewach :D
Trochę napadało...to tylko u nas zimy takie marne :)
   
To coś co wystaje spod śniegu to most :)


     Choć samemu to czas na szlaku szybko i przyjemnie upływał i ani się nie obejrzawszy po około 1,5h stałem przy czarnym szlaku prowadzącym do schroniska. Jest to tak zwany zimowy wariant dojścia gdyż inna trasa prowadząca obok Siklawy jest zamknięta ze względu na zbyt duże zagrożenie lawinowe.Wbrew pozorom nie jest to łatwy kawałek chleba. Podejście choć piękne widokowo jest strome, męczące, raki i kijki przydają się jak jeszcze nigdy tego dnia. Powolotku, ale stałym tempem nabiera się wysokości, ale też wylewa siódme poty. Zima w górach to taka pora roku, która dokładnie pokazuje na jakim etapie jest forma człowieka. W sumie to wystarczyłaby mi ta "górka" bo zmęczyłem się niemiłosiernie no, ale w planach był Kozi Wierch. 
Widok na Dolinę Roztoki
Kozi Wierch i Granaty
Schronisko tuż, tuż
     Po "wczołganiu" się do tzw. 5-tki zdecydowałem o zrobieniu sobie przerwy i malutkim śniadaniu w schronisku. Tego dnia zaserwowano mi pyszną jajecznicę i dużą herbatę. Zawsze powtarzam, że jak człowiek jest zmęczony to wszystko co je nadbiera dla niego wyjątkowego smaku...ja to określam mianem PYYYSZOTKI, choć częściej określenie to używam do wódek smakowych marki Soplica :D Po upojnym śniadaniu i wiedząc, że wszystko co dobre szybko się kończy, nie odpoczywając zbyt długo i zebrawszy graty ruszyłem ku wysokościom. Kozi cały czas był widoczny i czekał...taka o "niepozorna górka". 
"5-tka" na tle Koziego Wierchu


A śniegu tak jakby nawet trochę przybyło...
      Dużą zaletą poruszania się po górach w zimie jest fakt, że nie musimy trzymać się bliżej wytyczonych szlaków. Co mam na myśli?..a to, że wszystko jest zasypane co najmniej 1,5m śniegiem i obowiązuje raczej zasada chodzenia "na krechę". Namierzamy cel i kierujemy się w jego kierunku. Jakby nie było pozwala to zaoszczędzić trochę czasu jeśli oczywiście mamy przetarty szlak.
Jak widać ile osób tyle ścieżek







      Inaczej rzecz się ma jeśli zaczynamy mierzyć się z częścią właściwą, czyli podejściem na szczyt. Wszystko bowiem zależy od zagrożenia lawinowego i oceny sytuacji. Teoretycznie powinienem wychodzić granią (wariant czerwony), ale zachęcony jednak przetartą drogą, idealnymi warunkami i widokiem trzech osób wspinających się żlebem wybrałem wariant niebezpieczniejszy, ale nieszalony (niebieski kolor) :)

Tego dnia to niebieski wariant wybrałem...żleb


     No to zaczynamy.... Na pierwszy rzut oka góra nie wygląda jakby miała przysporzyć jakichś problemów. Bardziej już martwił mnie nawisy śnieżne z prawa i lewa. Taki jestem strachliwy :D Widząc jednak, że nic nie pęka, nic się nie sypie ruszyłem ku wysokością. 
Jak się oberwie to...był ludź...nie ma ludzia ;-/

     Po godzinie wspinaczki zmieniłem jednak zdanie...Żadna góra dotąd nie dała mi takiego wycisku, a byłem dopiero w jej połowie. Cholernie stromo...parę kroków do góry...odpoczynek...do góry odpoczynek...płuca wywlekało na drugą stronę :D Jedyne słowa, które mi wtedy towarzyszyły to k****a i ja p******ę...idę do domu! Pocieszał jedynie fakt, że te trzy osoby które szły wysoko nade mną też jakoś  nie gnały na szczyt.
Stromizna pierwsza klasa (y)
 
Już "prawie"... :-)

      Widoki były piękne, ale w tamtym momencie obiecałem sobie, że prędko nie pojadę w góry...nikt mnie siłą nie wyciągnie w Tatry! Jako, że ambicja oczywiście nie pozwalała zawrócić wspinałem się dalej. Jeszcze dużo potu upłynęło, ale po męczarniach wylazłem. Znalazłem się na grani szczytowej i mogłem chwilę odsapnąć...Otworzył się horyzont...
Tuż przed szczytem

     
Grań Granatów


Tatry Bielskie

    W sumie na początku myślałem, że już jestem na szczycie, ale zostało do przejścia jeszcze parę metrów. Teraz to był już pikuś. Po paru minutach stanąłem na szczycie Koziego Wierchu 2291m n.p.m. z panoramą na cztery strony świata.
Mission complete :)

Tatry Zachodnie

Z widokiem na Krywań i grań Hrubego


Kamień szczytowy i widok na Tatry Wysokie


A Rycerz dalej śpi...jemu to dobrze

    

      Teraz należała mi się przerwa, czyli przyjemniejsza strona wspinania :) Warunki ku temu sprzyjały. Tylko cztery osoby na szczycie tego dnia, opalające, ciepłe słońce i brak wiatru sprawiały, że można było poczuć się jak na wakacjach. Aaaa szacunek dla dwóch osób, które z Koziego zjeźdżały na skiturach. Ci to mają jaja! :-D Wypiłem termos gorącej herbaty, zjadłem czekoladę i siły wróciły...POWERS BACK!...napawałem się widokami. Niestety ten błogi stan nie mógł trwać wiecznie i trzeba było wracać. Teoretycznie łatwiejsza sprawa, ale widok na dół robił wrażenie...
Tym razem za grupą, ale zaczałem schodzić.
Niby nic, ale strach trochę jest

      Ten fragment jednak przypadł mi do gustu. Schodziło się szybko, można było się ślizgać w sypkim śniegu,a nogi nie bolały tak bardzo. Osoby przede mną wybrały lepszy sposób tj. zjazd na tyłku i hamowanie czekanem. Mega to wyglądało i mogłem tylko zazdrościć. 
      Pisząc tą relację nie mogę zapomnieć o trzech panach, których spotkałem w pół góry podczas zejścia. Oni akurat wychodzili...Trochę się zdziwiłem bo było już trochę późno, a oni nie mieli ani czekana, ani kijka...o rakach nie wspomnę..ale, ale, ale mieli za to sprzęt ratujący życie czyli STUPTUTY. Tak czy siak po rozmowie z nimi okazało się, że idą na Zawrat i później do Murowańca tyle, że to był szlak na Kozi Wierch. Panowie po prostu zasugerowali się tym, że jest wydeptane i parę osób w tym ja byłem właśnie w tym miejscu. Jak widać można i wędrować bez sprzętu, ale dla własnego bezpieczeństwa nie polecam. Chyba dali radę bo w kronikach TOPR-u z tego dnia nie było żadnych wpisów. Pozdrawiam :-)
     Po zejściu wstąpiłem jeszcze do schroniska zjeść obiad i po ponownym spakowaniu się rozpocząłem powrót na parking w Palenicy.
Kozi Wierch z czarnego szlaku

Biało, cicho, spokojnie


   
To był męczący, ale udany dzień.

THE END

;l