sobota, 18 czerwca 2016

Rysy 2499m n.p.m.


              Rysy 2499m n.p.m.-najwyżej położony punkt Polski

 

         Stało się...czas leci nieubłaganie, kartki z kalendarza lecą i nie wiedząc kiedy przyszedł czerwiec. Miesiąc szczególny, gdyż miał to być powrót w ukochane Tatry po prawie 4,5 miesięcznej przewie. Wydawałoby się, że nie ma nic prostszego...prognozowana piękna pogoda, wolny dzień w pracy, kawał góry do zdobycia, ale jednak czegoś brakowało...jakiejś takiej siły, która by popchnęła człowieka do działania. Z przyczyn losowych z Rysami miało mi przyjść zmierzyć się samemu, czego bardzo nie chciałem, ale wybór był prosty: dzień w domu i obowiązki dnia codziennego albo ucieczka w "wysokość" z dala od szarej rzeczywistości i problemów. 
 
     Chcąc jak najszybciej dostać się na Palenicę Białczańską i ominąć remont  i tłumy zmierzające na "podbój" Morskiego Oka nie było innego wyjścia jak wczesna pobudka...bardzo wczesna... bo już o 1:30-ulubiona pora dziwaków, nietoperzy i innych straszydeł :) Dostanie się  w Tatry przebiegło bez większych komplikacji. W sumie nie ma co się dziwić bo "normalni" ludzie o tej porze śpią i drogi były puste. Tym sposobem już o godzinie 3:50 znalazłem swoje miejsce parkingowe, założyłem wygodne treki, zabrałem plecak i wyruszyłem na szlak. To było to czego potrzebowałem...cisza, spokój, zapach iglastego lasu, wilgotne świeże powietrze i tylko ja...Na horyzoncie długo, długo jeszcze nie było żywej duszyczki. Pierwsze osoby spotkałem dopiero pod samym schroniskiem. Na zegarku była godzina 5:50 kiedy stanąłem u stóp Mięguszowieckich Szczytów...i pomyśleć, że za parę godzin miejsce to miało bardziej wyglądać i przypominać plażę w Kołobrzegu, czy deptak w Ciechocinku niż spokojną górską dolinę.


        Po krótkiej przerwie i małym śniadaniu długo się nie zastanawiając wyruszyłem w dalszą drogę w kierunku Rysów. Prognozy nie zawiodły...zapowiadał się słoneczny dzień. Piękne widoki dopisywały od samego początku. Już podczas podejścia pod Czarny Staw w Morskim Oku jak w zwierciadle można było dostrzec wyrastające nad doliną od zachodu szczyty Miedzianych i Opalonego Wierchu. Szkoda tylko, że nie było z kim się dzielić tym szczęściem, ale cóż...nie zawsze w życiu można mieć wszystko.

 
 

     Podobny widok...a jak zastał mnie pod samym Czarnym Stawem. Widać dziś góry były wyjątkowo łaskawe i swoje pięknem odwdzięczały się w każdy możliwy sposób.



     Stąd to już przysłowiowy rzut beretem na wierzchołek Rysów bo niecałe 3h20min. Powiedziałbym, że nawet z górki, ale trochę kierunki by się nie zgadzały :) Tak czy siak jestem, stoję i widzę mój cel oraz szlak na nie prowadzący i charakterystyczną "rysę" (o tej porze jeszcze w śniegu), która stanowi tzw. zimowy wariant wejścia. Prowadzi ona spod Czarnego Stawu aż po samą niewielką przełączkę pod wierzchołkiem.



     Tutaj też spotkała mnie bardzo miła niespodzianka, bo o tak wczesnej porze nie tylko ja zmierzałem na Rysy. Ten sam cel tego samego dnia obrał sobie też jeden "Włóczykij"...jak się później okazało Szymon z Warszawy. Nie od dziś wiadomo, że góry łączą i po krótkiej rozmowie już jako górscy znajomi wyruszyliśmy w dalszą drogę. Spotkanie to było jak zbawienie. Trasa wymagająca, miejscami bardzo śliska, ale wspólnymi siłami pokonywaliśmy przeciwności w międzyczasie szukając charakterystycznych czerwonych znaczków, które oznaczały szlak. Tym sposobem w miej atmosferze i dość szybko znaleźliśmy się przy słynnej buli pod Rysami,-przy "lwiej skale" :) Wykorzystując sytuację...a jak...poprosiłem o zdjęcie w tym dla wielu kultowym miejscu, wcześniej znanym tylko z górskich fotorelacji.



      W tym też miejscu po małej konsultacji z bardziej doświadczonym taternikiem zdecydowaliśmy o tym, że nie będziemy dalej szukać szlaku tylko na szczyt wejdziemy tzw. wariantem zimowym. W końcu po coś te raki się taszczyło tyle km, a "rysa" była do samej góry pokryta śniegiem :) Nadarzyła się okazja spróbowania czegoś nowego. Nie zastanawialiśmy się długo. Powoli, nabierając wysokości otwierały się przed nami coraz to ciekawsze widoki, ale były i minusy. Śnieg, czy też "produkt śniegopodobny" :) okazał się wyjątkowo twardy, trasa bardzo stroma i nawet z rakami na nogach nie można było czuć się pewnie. Ale co tam...do odważnych świat należy, więc ostrożnie, wykorzystując schodki wydeptane przez inne osoby i z obawami, ale wyruszyliśmy ku górze.











     Mozolnie, powoli, krok po kroku wspinaliśmy ku wierzchołkowi. Bez przerw się oczywiście nie obyło. Muszę przyznać...wyjątkowo męczący kawałek trasy, ale zawsze wychodzę z założenia, że im ciężej tym lepiej, a i większa satysfakcja ze zdobycia góry. :) Nogi bolały, zadyszka łapała, podejście wydawało się nie mieć końca, ale udało się...wychodzimy na przełączkę, z której już tylko krok na najwyżej położony punkt Polski. Tutaj też łączymy się ze szlakiem, który biegł równolegle do naszego zimowego wariantu. Ukazuję się nam całkiem inny świat. Tatry Wysokie, Bielski i inne szczyty w całej swej okazałości. Pierwsza myśl..."tak! było warto!"...jedno wielkie WOOW!!! Chwilę czasu mi zajęło zanim podniosłem szczękę z powrotem :)





     Duma rozpierała, endorfiny szalały już po organiźmie, ale przecież to nie były jeszcze Rysy. Nie wahając się już ani chwili ruszyliśmy na upragnione 2499m n.p.m. Po 5...10min stanęliśmy na najwyższym szczycie Polski :) Na wierzchołku tylko my i parę osób. Jak się okazało w późniejszym czasie Rysy w sezonie cieszyły się tak wielką popularnością, że na szlaku prowadzącym na nie tworzyły się kolejki podobne do tych na Giewont.





 







     Dzień był po prostu idealny, widoczność po horyzont. Jak mówi jedna z moich górskich znajomych-CZAD :D Przyszedł czas, żeby w końcu zadbać o ciało...oczy zdecydowanie były już najedzone :) Chyba każdy chciałby codziennie budzić się z takim widokiem za oknem i jeść śniadania w podobnych warunkach. Mimo, że nic nie wskazywało na niebie na deszcz prognozy były nieubłagane...miało po południu padać. Pierwszym objawem były piętrzące się obłoki nad Tatrami Wysokimi  z czasem coraz większe. Wahamy się czy nie schodzić na słowacką stronę i stamtąd wrócić autobusem na Łysą Polanę, ale trudniejsze warunki o tej porze i brak ubezpieczenia na ten dzień zaważyły, że wracaliśmy tą drogą którą weszliśmy z tym wyjątkiem, że trzymaliśmy się teraz szlaku i łańcuchów. Podjęliśmy chyba dobrą decyzję. Na szlaku coraz więcej ludzi, a co za tym idzie i niebezpieczniej. Pierwszy dzień po długiej przerwie w Tatrach i już jest się świadkiem kilku groźnych zdarzeń. Jedno z nich to strącone przez kogoś skały, które na centymetry minęły osoby wspinające się poniżej. Na prawdę było blisko tragedii. Nikomu nie życzę znalezienia się na kursie kolizyjnym z tak pędzącym głazem spadającym z ogromną prędkości. W drugim zdarzeniu pośrednio uczestniczyłem sam. Tym razem chciał "zaatakować" mnie termos, który wypadł komuś z plecaka na wysokości 2400m...nawet nie próbowałem łapać. Ostatnim nieprzyjemnym epizod dotyczył Szymka. Schodząc, za słabo wbił raki w twardy śnieg i zaczął zjeżdżać rynną w dół. Cud, że zdążył wyhamować i zatrzymać się po 15m niekontrolowanego zjazdu. Pierwszy raz pomyślałem, że chyba najwyższy czas zainwestować w kask i czekan. 



     Chmur coraz więcej...Wiele osób, które stosunkowo późno zdecydowały się wyjść na Rysy tego dnia dopytuje się o pogodę na górze, ale widać nie mamy daru przekonywania. Nakłaniamy do zawrócenia bo białe obłoki zmieniły się w szare i ciemne chmurzyska, ale nikt nie słucha. Cóż...ich wybór. Korzystając z resztek pogody łapię ostatnie piękne kadry w aparacie.







     Droga powrotna pod Czarny Staw męcząca...kolana dostały dziś konkretną dawkę wysiłku. Dodamy do tego sypki, piargowy miejscami szlak i mamy przepis na konkretną wyrypę, ale czy właśnie nie o to w chodzeniu po górach chodzi?...żeby gdzieś wyleźć, sprawdzić się, zmęczyć i po całym dniu ze satysfakcją powiedzieć "dałem radę"? :) Tutaj też robię ostatni postój, żegnam się z Szymkiem, który postanowił trochę szybciej zejść do schroniska i decyduje o chwilowym odpoczynku przed zmierzeniem się z największym wyzwaniem tego dnia czyli "ulubioną" ceprostradą i slalomem wśród ludzi i wozów. Będąc już pod parkingiem na Palenicy zaczął padać dość ulewny deszcz...mi to już nie przeszkadzało w niczym :)



     Wczesna pubudka, szlak i sama góra dała mi popalić, bo już wracając do domu samochodem musiałem zrobić jeszcze jedną przerwę. Tym razem w Krościenku nad Dunajcem na przystanku autobusowym...tak na drzemkę! Byłem padnięty! :D 30min i znów w drogę powrotną. Zajechałem w kawałku co dowodem może być ta relacja :) Jak można podsumować ten dzień? ...bardzo prosto i w jednym zdaniu...JESZCZE TU WRÓCĘ ;)



PRZYDATNE INFORMACJE:

Szlak: czerwony
Czasy przejść: Palenica Białczańska-->Morskie Oko 2h10min   
                      Morskie Oko--> Czarny Staw pod Rysami 50min
                      Czarny Staw pod Rysami-->Rysy 3h20min
Dystans: 14,3km
Inny wariant wyjścia: od słowackiej strony. Szlak z Popradzkiego Plesa (łatwiejszy)

Zdjęcia poglądowe: